Maksymilian Chrobok

Wywiad z Maksymilianem Chrobokiem 

 

Aleksandra Malczyk : Panie Maksymilianie, jeśli Pan pozwoli zaczniemy wywiad od czasów Pana dzieciństwa. W co się bawiliście jako dzieci?

 

Maksymilian Chrobok :  W latach mojego dzieciństwa to rowerów dla dzieci nie było, jedynie hulajnogi, które mało kto posiadał. Ze względu na koszt hulajnoga uważana była za luksus.  Za to była z roweru ta obręcz, bez szprych i bez dętek, wie pani, to patyczkiem się jechało I to było takie kulane kółko, To była jedna z zabaw. Później były bąki malutkie – od spodu miał metalowy pręcik i się nawijało sznurek na niego, i taki biczyk, i się rozpędziło, i to się rozwinęło, i ten bąk przekręcił później, a biczyk ze sznurkiem pani miała w ręku. I później można było nawet, jak ktoś potrafił, to jeszcze popędził i nadal się ten bączek kręcił.

 

Aleksandra Malczyk : Co z takich słodkości, z takich łakoci, mieliście w tamtych czasach?

 

Maksymilian Chrobok:  Z łakoci można było nabyć czekolady: „Wedla”, „Piasecki” i „Goplana” oraz różne odmiany cukierków z tych wytwórni. Oczywiście te słodkości kosztowały, Ci którzy nie mieli gotówki nabywali tzw. slypki z landryn – 5 groszy dawka.

Były tzw. kołoczki, tego teraz, tego luksusu nie ma już. O godzinie gdzieś wpół do szóstej rano co dzień przychodziła pani, Białas się nazywała, i miała tak jak Holendrzy, na troczku koszyczek i na plecach koszyczek, i miała z góry zamówione jeden, dwa, tyle ile ich potrafiła unieść – chleby, bułki, małe bułeczki i kołoczki. Wie pani to są te drożdżówki. Kogo było stać, kto miał pieniążki, to zamówił. Ona rano pod domem..., bo od domu do domu szła, tam gdzie były zamówienia, ona wiedziała gdzie iść, i wołała: „Po chleby, po bułki, po żymły, po kołoczki!”. Tego po tych latach się nie powtórzy, a to był komfort wielki, do domu dostawa, do domu wczas rano, czyli ci co szli do pracy, mogli sobie świeże pieczywo kupić albo kołoczyk, [który dziecko dostawało idąc do ochronki]


Aleksandra Malczyk : Co pan najbardziej zapamiętał z tamtych czasów, z dzieciństwa … czy szkołę, czy raczej to co robiliście…

 

Maksymilian Chrobok: Najbardziej z dzieciństwa zapamiętałem Ochronkę. Chociaż w moich latach dziecinnych nie istniała nazwa „ochronka” ani przedszkole tylko „Szkółka”.

 

Aleksandra Malczyk :  Ochronkę? A dlaczego ochronkę?

 

Maksymilian Chrobok: To był start taki, nie bo to było w trzydziestym…miałem 6 lat…5 lat i to pamiętam jeszcze dokładnie, bo miałem lat 5, dwa lata chodziłem do ochronki, do sióstr, do klasztoru. No i później jak miałem 7 lat, no to wstąpiłem do pierwszej klasy szkoły powszechnej.

Do „szkółki” to żeśmy chodzili właściwie; w tej chwili dowożą dzieci swoje samochodami, ze względu na bezpieczeństwo, a dawniej na przykład samochodu nie było żadnego w Ornontowicach, drogi były szutrowe, nawet dzisiejsze samochody by po nich jeździć za bardzo nie mogły, bo to by nie było w stanie. Co godzinę czy co dwie to się pojawiła jakaś furmana, czyli było, można powiedzieć, pełne bezpieczeństwo.

 

Aleksandra Malczyk : Czyli sami chodziliście mając 5-6 lat? Nikt Was nie odprowadzał?

 

Maksymilian Chrobok : Sami. Nie, nikt nie odprowadzał, to było można iść do klasztoru, tam siostra nas uczyła te dwa lata, siostra o imieniu Salomea. I były tylko trzy siostry. Była siostra do nas, do nauki, do prowadzenia ochronki, jako niby  nauczycielka, coś w tym sensie; druga siostra była jako gospodyni, czyli dbała o budynek, dbała o... ogród miały przyklasztorny taki niewielki, na warzywa, na takie swoje rzeczy i no, i gotowała, wyżywienie dla tych trzech sióstr; a trzecia siostra to była zakrystianka, czyli ona, bo nie było kwiaciarki, to ona dekorowała, to co w tej chwili robi kwiaciarka, czy nawet jakieś firmy przed ślubami, przed uroczystościami, to ta siostra zakrystianka robiła. Ona też chyba prała, prasowała, krochmaliła, wszystkie te potrzebne rzeczy w kościele przygotowywała. To były trzy.


Aleksandra Malczyk : Jakoś specjalnie się ubieraliście do tej szkółki – ochronki?

 

Maksymilian Chrobok : W okresie letnim wszyscy chodzili na bosaka. Dzieci, przypuśćmy z tych biednych rodzin, że tak powiem, od tych bezrobotnych, jak się skończył sezon, czyli późny wrzesień, październik i już były chłody, to już na bosaka, a butów nie miał. To były takie przypadki, że żeśmy robili zbiórkę, po 50 groszy, po złotówce, bo dziecięce buty kosztowały 8-9 złotych na targu, no to się uzbierało.

[...]

No to mama mówi... wełnę ..., można było kupić wełnę w sklepie, różne kolory, tego było pod dostatkiem w domu i na drutach robili. To mama ciach za jeden dzień jedna pończocha, za drugi dzień druga pończocha. „Masz pończochy, tu masz złotówkę, jak będziecie robili składkę na buty.”. No to się tak robiło i były pieniążki na buty, i rodzice porobili pończochy, się zaniosło, żeby mogły dzieci chodzić do szkoły. I chodziły. Czyli istniał tzw. koleżeński „Caritas”

 

Myśmy mieli wszyscy takie na takim skórzanym paseczku, skórzana torebka, to miał każdy, prawie każdy. I tam kromeczki chleba z masłem, w torebce. A nam siostry przynosiły o godzinie jedenastej [mleko]. Była rama, i były nasze kubki po nazwisku przywieszone. I o jedenastej ktoś dostarczył mleko, ale ja nie wiem kto to fundował. Opłata była 1 zł na miesiąc, symboliczna, za to chyba nie dało rady kupić, każdy dzień taki gar mleka pełnowartościowego. Chyba z majątku od Hegenshaita to było, albo od któregoś gospodarza. Czy to siostry załatwiały, czy gmina, tego to nie wiem, ale przynosili... U siostry się to gotowało na piecu, u tej gospodyni i przynosiła do ochronki, i wtenczas na posiłki, każdy tą kromeczkę wyciągał, i żeśmy jedli. Ale to znów jak jedne dzieci były takie, że nie miały nic, ani kromeczki chleb, a to się trzeba było podzielić. Potem był podział. Te kubki myła siostra, ta gosposia, i po nazwiskach - ja nie wiem jak to było pocechowane - wieszała na tą ramę, a ten garnek sprzątnęła. 

[...]

No i chodziłem pierwsza, druga i trzecia klasa do szkoły powszechnej tu w miejscowej w Ornontowicach. I była tak zwana „nowa szkoła”, która w czasie frontu w czterdziestym piątym roku spłonęła i pozostała ta stara szkoła. Do „nowej szkoły” chodziły klasy od pierwszej do czwartej, a te starsze roczniki, czyli piąta klasa, szósta i siódma chodziły do starej szkoły, ta która dwa lata temu wyburzona została. W starej szkole uczyli przeważnie nauczyciele, pan Jankowski Kazimierz, pan Izdebski Leon i pan kierownik szkoły Rudolf Reczek i nauczyciel, głównie specjalista od matematyki, pan Szeroki. A tam przeważnie nauczycielki uczyły, w większości, do klasy tej piątej. Czyli taka młodzieżówka więcej, pierwsza, druga, trzecie, czwarta, piąta. I tu uczyła pani Jałowiecka, pani Kudlińska, pani Orzechowska, pani Michalska, pani Cichoniówna. Czyli z tych lat po wybuchu drugiej wojny światowej to ukończyłem trzy klasy w Ornontowicach. Nie było ani pisania atramentem, tylko wszystko na tabliczkach, tych, tym rysikiem. Z jednej strony były krateczki do rachunków, z drugiej strony były linijki do pisania, i ściereczka i gumka do wycierania. Na ławkach były kałamarze, ale to tylko od czwartej, piątej klasy dopiero mieli piórniki i w piórnikach obsadki i piórka, które się maczało i atramentem, bo nie było takich rzeczy jak to później nastało – długopisy, czy tam te nowoczesności wszystkie.

 

Jak się skończyło szkołę podstawową - w moim przypadku w 1943 roku to była klasa 7 – to obowiązkowo trzeba się było zgłosić w ciągu 14 dni do tzw. Pośrednictwa Pracy w Mikołowie i przedstawić umowę zawartą z rzemieślnikiem na 3 letnią naukę w zawodzie według wyboru i zainteresowania. Był to okres okupacji. Do nauki uczniów mogli przyjmować tylko rzemieślnicy do tego upoważnienie przez władzę. W Łaziskach Górnych istniało 5 kopalń węgla kamiennego: „Kopalnia Brada”, „Kopalnia książątko”, „Kopalnia Walska”, „Kopalnia Wyry” i „Kopalnia Kamienica”. Przy kopalni „Brada” istniał zakład uczniowski pod nazwą „LEHRWERKSZAT”, przygotowujący młodzież w zawodzie: górnik, mechanik, elektryk lub cieśla górniczy.  Szkoły średnie czyli gimnazja istniały w tamtych latach istniały w naszej okolicy tylko trzy tj. w Mikołowie, Żorach i Katowicach. Dostępne tylko dla uprzywilejowanych. Myśmy byli bez szans!

Nadszedł pod koniec  stycznia 1945 front wojenny. Część budynków tego Zakładu uległa całkowitemu zniszczeniu, łącznie z naszymi dokumentami. W czerwcu 1945, czyli po zakończeniu się II wojny światowej, musieliśmy w trójkę kolegów, jechać do Katowic, aby ukończyć rozpoczęty kurs nauki w zawodzie mechanik. Był uruchomiony taki Zakład w Załężu i uczęszczaliśmy do Średniej Szkoły Zawodowej w Katowicach przy ulicy Szkolnej. W lipcu 1947 roku zdawaliśmy egzamin czeladniczy w zawodzie mechanik, w Izbie Rzemieślniczej w Katowicach i byliśmy absolwentami średniej szkoły zawodowej. Wówczas równoznacznej z Gimnazjum Męskim, które uprawniało do przystąpienia do 2 letniego  Technikum Mechanicznego. Tak postąpiłem i w czerwcu 1952 zdałem egzamin dojrzałości i uzyskałem tytuł Technik Mechanik z prawem wstąpienia na wyższą uczelnię. W roku 1952 podjąłem pracę w Kopalni Węgla Kamiennego, jako pracownik dołowy w charakterze osoby dozoru. Przystąpiłem jeszcze na studia zaoczne w Politechnice, jednak ze względów zdrowotnych po 2 latach zrezygnowałem z nauki. W kopalni przepracowałem 33 lata, do czasu odejścia na emeryturę.

 

 

Aleksandra Malczyk :  A jeśli chodzi o kopalnie i Ornontowice?

 

Ornontowice od zarania podporządkowane były administracyjnie do powiatu pszczyńskiego. Ok. 1970 w PRLu powstało wielkie zapotrzebowanie na węgiel kamienny w ramach RWPG, którego centrum uruchomiono w Moskwie. Potrzebną na Śląsku siłę roboczą do pracy w kopalniach werbowano z całej Polski. Władze postanowiły podzielić stosunkowo wielki Powiat Pszczyński i stworzyć Powiat Tyski. Tak postąpiono i miasto Tychy stało się sypialnią siły roboczej dla Śląska. W ten sposób Ornontowice znalazły się w obszarze Powiatu Tyskiego. W związku z wzrostem zapotrzebowania na węgiel kamienny zaistniała potrzeba nowych kopalń, gdyż istniejące nie gwarantowały wzrostu wydobycia. Rejony do budowy nowych kopalń to rejon Rybnika później podzielony na Powiat Wodzisławski. W związku z taką sytuacją powołano do życia instytucję o nazwie „”Rybnicki Okręg Węglowy”. W skrócie „ROW” i tam były zaplanowane do wykonania następujące kopalnie: Jastrzębie I, Jastrzębie II, Moszczenica, Pniówek, Zafiówka, Borynia, Żory, Krupiński, Baranowice, Morcinek oraz Budryk w Ornontowicach. Tek kopalnie błyskawicznie budowano i uruchamiano. Jako ostatnia do wykonania była kopalnia „Budryk” w Ornontowicach. Pod budowę kopalni wydzielono 120 ha gruntu należnego do Państwowego Gospodarstwa Rolnego integralnego z Technikum Rolniczo Hodowlanym w Ornontowicach. Ruszyły sprawy projektowania oraz siatka odwiertów geologiczno-badawczych do głębokości 2000 m od powierzchni gruntu. Odwierty prowadzone były z odzyskiem pełnych rdzeni, celem badania w laboratoriach jakości węgla oraz towarzyszących skałach, gazowości i zawodnienia. Ruszyła budowa kopalni „Budryk”... Pod koniec lat 70-tych nastąpił kryzys ekonomiczny gospodarczy w naszym kraju, i zatrzymano budowę kopalni Żory, Baranowice i Budryk. Zlikwidowano instytucję ROW, a zatrzymaną budowę kopalni Budryk przekazano do sąsiedniej Kopalni Knurów, jako inwestycja zastępcza, zatrzymana do odwołania. Tymczasem w kraju kryzys się pogłębiał, odeszli od władzy Premier Jaroszewicz oraz I-szy Sekretarz Gierek. Postępowały strajki. Powstał Związek Zawodowy „Solidarność”...

Nastąpiła reorganizacja administracji państwowej … zlikwidowano powiaty, powstał tzw. Rejon Miasta Knurów i Ornotnowice znalazły się w rejonie Gliwickim. No i myśmy wszystkich ludzi wie pani, księgi wieczyste, sprawy wojskowe WKR, służba zdrowia, oświata, nauczyciele, nominacje wszystko zaś przewałkowali do Gliwic. No i taka kolejka losu Ornontowic.... W międzyczasie żyliśmy w kryzysie ekonomicznym. Wprowadzone były kartki na wyroby mięsne, papierosy, wódkę, benzynę i inne towary … to był stan nagich haków w sklepach … upadek całego systemu socjalizmu w naszym kraju. Jako ostatnia deska ratunku ogłoszono „stan wojenny” w całym kraju, i aresztowano blisko 2000 osób uważanych jako element niepewny i niebezpieczny dla ustroju socjalistycznego. Po odwołaniu stanu wojennego, po jakimś półtora roku, zwolniono także więzionych, i zlikwidowano status kierowniczej roli partii w naszym kraju. Po za tym zlikwidowano na wszystkich szczeblach komitety partyjne PZPR od centralnego przez wojewódzkie, miejskie aż do zakładowych. Jednak dalej spokoju społecznego nie było, dlatego zorganizowano okrągły stół i nastąpił wstępny podział władzy i stopniowa normalizacja.

Wtedy powstało w kraju 12 województw, natomiast podział Regionów zmieniono ponownie na powiaty.

W planach było dokończenie budowy Kopalni Budryk. Wtedy też nastąpiło zainteresowanie naszego społeczeństwa dlaczego Ornontowice mają być miejscowością satelitarną w gminie Gierałtowice... To teraz nie dosyć tego, Gierałtowice, wieś jak w wiele innych ... kościół, kupa mieszkańców i koniec. A Ornontowice od ’45 roku miały szkołę średnią rolniczą[...]. Teraz obserwowaliśmy wszyscy, wszyscy ludzie obserwowali co się działo jak Orzesze chciało być na siłę miastem. 

A u nas, Ornotnowice należały administracyjnie do Gierałtowic, taka, przypuśćmy, sesja rady to trwała 4-5 godzin, ...naszych tam radnych to nie wiem ilu tam było, 4 czy 5, bo tylu nam przypadło według mieszkańców. I tam Chudów swoje, Bujaków swoje, Ornontowianie swoje, a Gierałtowice – wielkie państwo... swoje. No i to niezadowolenie się potęgowało, potęgowało. Mieliśmy szkołę średnia i już było prawie przesądzone, że będzie kopalnia, wielki zakład pracy, mieliśmy ze wszystkimi cudami, perełka, jak to niektórzy mówią: Hegenshaidta zamek, co jest ozdobą Ornontowic, był i jest. Wiec dlatego Ornotnowianie chcieli się usamodzielnić …

Zawiązał się tzw. Ornotnowicki Komitet Obywatelski i czynił staranie o usamodzielnienie się naszej miejscowości … co się się skończyło sukcesem, z akcesem ówczesnego premiera Pana Mazowieckiego. Jako uzasadnienie do uzyskania samodzielności uznano, że istnieje Kopalnia Budryk, a od 1945 roku szkoła średnia oraz wiele innych podmiotów w infrastrukturze.

 

Aleksandra Malczyk : W naszym wywiadzie pojawiło się ważne dla Pana słowo samorządność, z czym się kojarzy Waszemu pokoleniu, samo słowo?

 

Maksymilian Chrobok : Samorządność, że jednak nie jakieś tam dyrektywy, wszystko tylko odgórne, albo co najmniejsze do załatwienie wewnątrz, interesujące czy potrzebujące daną społeczność, trza było mieć uzgodnienie z komitetu jakiegoś tam PZPR, powiatowego, miejskiego, egzekutywa tam to musiała dopiero akceptować […] a teraz spraw załatwia własny samorząd.

 

Aleksandra Malczyk : Chcieliście samodzielnie decydować o tym?

 

Maksymilian Chrobok : Sami decydować o tym, najlepiej wiedzący co jest pilne, co jest ważne , co w jakiej kolejności robić, na co nas stać i na jakie mamy dochody, na co nas stać i co umieścić w budżecie do realizacji, co przegłosować na sesji tej, żeby później można to było realizować, bo to musiało mieć pokrycie finansowe w budżecie i jak nie miało pokrycia, to znów trzeba było wielkiego uzasadnienia szukać, żeby zaczerpnąć kredyt... i z czego, i kiedy, i z jakich źródeł będą pokryte odsetki, i kredytowe, i tak dalej…

 

Aleksandra Malczyk :  Czy pana zdaniem Ornontowice jako miejscowość bardzo się zmieniły?

 

Maksymilian Chrobok : Tak ...

We wszystkich sferach jest wielki postęp..